Kategoria

Przemyślenia


wrz 17 2007 Put under the pressure
Komentarze: 0

Pierwsze dni szkoły za nami. Sezon lekkoatletyczny – na dobrą sprawę, też za nami. Średnio udany dla mnie, trzeba przyznać, choć kto wie, jak by się to wszystko potoczyło, gdyby nie ta głupia kontuzja uda wiosną, która zabrała mi praktycznie dwa miesiące z trenowania. Tego już jednak nigdy się nie dowiem, a season best z tego roku na 100 m – 12.43 s – na kolana nie powala.

 

Teraz przede mną ostatni akcent, czyli licealiada. Mistrzostwa Poznania, inaczej mówiąc jedyne zawody, na których mogę powalczyć o podium. Przed rokiem był srebrny medal w skoku w dal, z rekordem życiowym 5.94 m, tym samym zrobiona IV klasa sportowa i jeszcze 5. miejsce w sztafecie 4x100 m. Co będzie tym razem 26 września? Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia. W dal nie skakałem od prawie roku, w tym sezonie skupiałem się na 100 m, choć szybkościowo i skocznościowo czuję się nieźle przygotowany. Ale powiedzmy też sobie szczerze – w formie na pokonanie sześciu metrów to ja nie jestem. Jeśli skoczę około 5.80 m, to będzie dobrze. I najważniejsze – nie myśleć o żadnych miejscach i medalach. Będę się skupiał na tym, by jak najdalej skoczyć. Tak jak przed rokiem. I tyle.

 

O ile jednak wszyscy wiedzą o moim małym kryzysie sportowym, o tyle niestety nikt nie zdaje sobie sprawy z kryzysu szkolnego. No, jeszcze, bo prędzej czy później i tak to wyjdzie na jaw. Mimo że wakacje dopiero co się skończyły, czuję się przepracowany i zestresowany. Gdyby szkoła polegała w tym roku tylko na nauce do samych lekcji, nie byłoby problemu. Ale są jeszcze te olimpiady, które w oczach wielu decydują o rzeczywistej wartości tego czy innego delikwenta. Nauczyciele namawiają do udziału tych, których uznają za najzdolniejszych, i później żądają sukcesu. Ktoś, od kogo nigdy czegoś takiego nie oczekiwano, nie zrozumie o co mi chodzi. Presja jest większa, niż przypuszczałem. Czechowa od przynajmniej roku powtarza, że mam „tym razem być gwiazdą tej olimpiady francuskiego”, przejść jak burza przez etap szkolny i przez drugi tak samo. Co prawda w jej przypadku nigdy nie można mieć pewności, czy mówi serio czy też nie, ale coś w tych słowach jest i wiem, że jeśli znów nic nie osiągnę, to ją zawiodę.

 

Tak samo Jedlińską od WoSu. Pod koniec zeszłego roku dała mi i Felcynowi do zrozumienia, że nie przyjmuje nawet do wiadomości, iż w jakimś konkursie możemy przegrać. Zakłada z góry, że jesteśmy na tyle dobrzy, iż pokonamy wszystkich. Ubzdurała sobie, że wiemy wszystko, a nawet i więcej – choć tak naprawdę, gdyby zechciało jej się przepytać mnie z tego przedmiotu, wyszłoby, że niewiele umiem. Skąd mam, kurna, wiedzieć jak nazywa się rzecznik praw obywatelskim w Niemczech czy innym kraju? To szaleństwo – wir, w który wpadliśmy z własnej woli i już z niego nie uciekniemy. A potem, gdy przegram z kretesem, będę musiał się gęsto tłumaczyć, dlaczego się nie przygotowałem lepiej i dlaczego mi nie poszło.

 

Właśnie dlatego piszę, że presja jest zbyt duża. Zresztą nie chodzi tu tylko o szkołę, o naukę. Mam wrażenie, że wszyscy chcą i oczekują ode mnie jakichś wielkich rzeczy, których najzwyczajniej w świecie nie będę w stanie osiągnąć, choćbym się nie wiem jak starał. Wydadzą mi pierwszą książeczkę – tak, broszurkę liczącą 128 stron, a nie „książkę”, jak nieustannie opowiada tata – a on już mówi o mnie jak o autorze, który Bóg wie co osiągnął. Znam angielski i francuski, to wszyscy wokoło wyobrażają sobie, że będę miał Bóg wie jak dobrą pracę (najlepiej za granicą), podczas gdy ja zdaję sobie sprawę, iż mogę mieć problemy, by w ogóle ją znaleźć. Mówią mi, że mam „lekkie pióro” i „łatwość pisania”, i że powinienem pisać jakieś powieści czy coś – a ja wiem, że nie będę, bo piszę na tematy, które mało kogo interesują. I gdy tylko za coś się zabiorę, szybko zdaję sobie sprawę, że i tak nikt tego nie będzie czytał.

 

Boję się, że w przyszłości – i tej bliższej, i tej dalszej – nie sprostam oczekiwaniom. I dlatego się jej boję. Mam nadzieję, że mimo wszystko niesłusznie.

lipa : :